czwartek, 6 września 2012

Dzień dobry z Szanghaju!

Stało się. Wczoraj dotarłam do Szanghaju. Podróż, mimo strajków UFO, minęła całkiem znośnie. W prawdzie mój samolot do Frankfurtu był opóźniony ponad dwie godziny, a po wylądowaniu zdecydowanie nie miałam czasu, żeby pozwiedzać lotnisko, ale zdążyłam na drugi samolot i zgodnie z planem wylądowałam na chińskiej ziemi. Co więcej, ta niezwykła misja udała się również mojemu bagażowi, dlatego też linie lotnicze zwane przez niektórych Losthansą dla mnie jednak pozostaną Lufthansą.

Pierwsze godziny i pierwsze atrakcje. Z lotniska do miasta jechałam Maglevem, czyli koleją magnetyczną. Ciuchcia robiąca 30km w 7 minut nie dała mi się sobą długo pocieszyć. Ciekawe jest uczucie, kiedy po rozpędzeniu się do 430km/h (!!! na dowód zdjęcie), Maglev zaczyna zwalniać i przy prędkości ok. 270km/h czuje się jakby jechało się maksymalnie 80km/h. Ostatnia rzecz związana z tą magiczną kolejką jaką chciałabym się podzielić to fakt, że biegnie ona równolegle do autostrady. Słyszałam kiedyś, że jak jedzie się Maglevem to samochody na niej wyglądają jakby stały w miejscu. Muszę to zdementować. Wyglądają one jak szare plamy i tylko po tym że są na autostradzie jestem w skłonna sądzić, że rzeczywiście są samochodami.

Mieszkam w hotelu uniwersyteckim. Mam śliczny pokoik i miłą współlokatorkę. Wszystkie formalności na Uniwersytecie udało mi się dzisiaj załatwić. Następny tydzień będzie "organizacyjny", a pierwsze zajęcia dopiero 17 września, także wygląda na to że będę miała sporo czasu żeby sobie wszystko powoli  ogarniać i zacząć wielkie zwiedzanie największego chińskiego miasta (pomijając Chongqing, który raczej ciężko nazwać "miastem").

A dzisiejszy wieczór minął pod znakiem wycieczki na Bund. Dla mnie miły spacer (a właściwie slalom między ludźmi których były tam niezliczone ilości) i podziwianie panoramy Pudongu, a dla Was kilka zdjęć ;))









2 komentarze: