niedziela, 23 września 2012

Nauka, nauka, nauka... a później troszkę zabawy

Coraz więcej z Was pyta mnie, jaki mi się właściwie żyje w Szanghaju. Fakt, że ostatnio poza wrzucaniem zdjęć z różnych miejsc, niewiele pisałam od siebie. Wszystko jednak ma swoje powody. Pozwólcie mi się wytłumaczyć.

Po testach kwalifikacyjnych wylądowałam na czwartym poziomie (z siedmiu, które oferuje uniwersytet). W zeszły piątek odebrałam również książki, z których korzystamy na zajęciach. Ku mojemu zdziwieniu było ich aż pięć. Moja współlokatorka dostała tylko dwie. Ona jest tu tylko na jeden semestr, więc wszystko zaczęło układać mi się w logiczną całość. Jeden semestr – dwie książki, dwa semestry – pięć książek. Otóż nie do końca. Okazało się, że zajęcia w mojej grupie są prowadzone inaczej niż na niższych poziomach, które mają po prostu jeden rodzaj zajęć, „język chiński”, tyle. Ja mam sześć przedmiotów. Gramatyka, słuchanie, mówienie, itd. Dlatego tyle książek. I wszystkie na jeden semestr. Dodatkowo, zajęcia są prowadzone w taki sposób, że muszę sporo czasu spędzać nad książkami, żeby rozumieć co się na  nich dzieje i móc w nich swobodnie uczestniczyć. Dlatego też ostatnio biblioteka jest moją najlepszą przyjaciółką. Przez chwilę nawet zastanawiałam się nad zmianą poziomu na niższy, ale doszłam do wniosku, że jak będę miała trudniej, to szybciej i więcej się nauczę. Uwierzcie więc, że jak już wracam do pokoju, po kilku godzinach pisania znaków i przygotowywania się do zajęć, ledwo widzę na oczy i jedyne o czym myślę to prysznic, jakiś film i łóżeczko.

Grupę mam bardzo międzynarodową, a nie tak jak niektórzy moi znajomi „japońską” czy „koreańską”. U mnie jest wybuchowa mieszanka, trochę Europy (przeważnie jednak chińskiego pochodzenia), Azji, Ameryki Północnej i Południowej. Poznajemy się dopiero, więc ciężko póki co więcej powiedzieć.

Po takim tygodniu trzeba było jakoś odreagować, dlatego wybraliśmy się w piątek sporą grupą na imprezę. Byliśmy w dwóch klubach. Oba świetne. Byłam przygotowana na dość spory wydatek, bo wiele osób mówiło mi, że szanghajskie kluby są baaardzo drogie. Za cały wieczór zapłaciłam tylko kilkanaście złotych za taksówki, bo pierwszy z klubów oferował darmowe drinki ;) Dawno się tak dobrze nie bawiłam i już wyczekuję następnego razu.

Ale przed tym kolejny tydzień zajęć. Wracam więc teraz do swoich znaków i wypracowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz